czwartek, 24 marca 2011

W pośpiechu...parę nowych prac

Witajcie!
daję znak życia, choć czas mnie goni a doba za krótka. Mam rozgrzebane 3 projekty, więc muszę po kolei je teraz dociągnąc do końca. Pogoda mnie nie motywuje do prac ogrodniczych, bo u nas znów zimno i wiatr okrutny, więc dokończyłam parę drobiazgów z wielkanocnych ozdób. Mam nadzieję, że komuś przypadną do gustu. Jak to u mnie bywa raczej nie wykonuję dwa razy identycznych projektów, zazwyczaj robię jeden komplet i już mam pomysł na nastepny. Wolę różnorodność. Kogucik  i  zawieszki "jajkowe" w naturalnych kolorach...
 i dla odmiany trzy zawieszki w symbolach wiosny: prymulka, bratek i stokrotka.


Cały czas pracuję (krótkimi zrywami) nad komodą, a w międzyczasie powstał projekt wyposażenia pokoju maleńkiej dziewczynki. Zgodnie z życzeniem jej Mamy będzie pastelowo: trochę koloru różowego, trochę miętowego, aplikacje mają być proste, konturowe, bez dużej ilości detali., patchwork i oczywiście malowane mebelki we francuskim stylu.
Baza podstawowa to różowa kratka wichy, drobny kwiatowy wzorek, biel i róż. A w dodatkach miętowa zieleń. Baaardzo słodko... ale przecież to dziewczynka!
A to dwie z kilku prostych aplikacji w trakcie szycia. Zdjęcia zrobione podczas przymierzania aplikacji do ramek, ponieważ maja pełnić rolę obrazków. Niestety z powodu sztucznego swiatła jakość zdjęć nie jest najlepsza.




Mebelki zakupione przez mamę dziewczynki wymagają renowacji i małego zdobienia decu. Dziś nie mogę dodać więcej zdjęć bez zgody mojej koleżanki dla której powstaje ów projekt, ale mam nadzieję, że po skończeniu prac pozwoli mi wrzucić parę fotek.

Pozdrawiam Was serdecznie!

środa, 16 marca 2011

Bardzo długi post o zwierzętach i ich wpływie na nasze życie

Zainspirowana ostatnim postem z  Green Canoe postanowiłam napisać o zwierzakach, nie tylko swoich. Będąc gościem na Waszych blogach często zdarza mi się czytać posty poświęcone zwierzakom różnego gatunku i maści. Większość z nas, kocha zwierzęta miłością odwzajemnioną, zamieszcza ich zdjęcia, opisuje zabawne historie. To świadczy o Waszej wrażliwości i szacunku dla istot żywych. Jestem pewna że tacy właśnie ludzie wychowują wrażliwe dzieci, które nigdy nie skrzywdzą psa czy kota. To ważne w świetle ostatnich historii o okrucieństwach wobec zwierząt publikowanych w Internecie TV oraz prasie. Powoli głos ludzi dobrej woli doprowadził do społecznych inicjatyw związanych ze zmianą ustawodawstwa. 

Moja przygoda z futrzakami jest bardzo długa, praktycznie trwa od jakichś 36 lat zawsze towarzyszy mi jakieś zwierzątko. Były chomiki, psy i koty Moje dzieci od początku były uwrażliwiane na żywe istotki, najpierw miały szczurki i papużkę.  Kiedy moja córka miała atak padaczki (dzięki  Bogu po 3 latach strachu okazało się, że był to jednorazowy epizod padaczki tzw. rozwojowej) wpadliśmy w panikę! Jak będzie zostawać sama w domu, chodzić sama do szkoły gdy w każdej chwili grozi jej kolejny atak. Do tego ona sama żyła pod presją i w wielkim stresie. Zaczęliśmy  ograniczać jej samodzielne wyjścia z koleżankami ze strachu przed kolejnym napadem  np. na ulicy. Popadaliśmy w paranoję!
Wtedy ktoś mądry powiedział, że cała rodzina potrzebuje uspokojenia emocji, czegoś co nas zajmie i skieruje uwagę dziecka na inne sprawy a odsunie od myślenia o chorobie. Zasugerował kupienie psa, który będzie jednocześnie alarmem w przypadku pogorszenia się samopoczucia naszej córki. Zapadła decyzja o kupieniu labradora lub Golden Retrievera. Nie było nas stać na psa z renomowanej hodowli a wiedzieliśmy, że musi on mieć określone cechy osobowości odziedziczone po dobrych rodzicach.
Zdecydowaliśmy się na „złoty środek” – suczkę Golden Retrievera z domowej hodowli, której mama była opiekunką dziecka autystycznego. Zadziwiające było to, że po wejściu do pokoju ze szczeniakami to nie Aga wybrała psa ale pies wybrał ją. Śmieszny w tym wszystkim jest fakt, że została kupiona na raty, spisaliśmy z hodowcą umowę sprzedaży. Powinna nazywać się Rata ale  dostała imię Frajda, bo obcowanie z nią sprawiało nam wielką frajdę. Wyleczyła naszą rodzinę  z napięcia i stresu.  I tak jest z nami już 6 rok. Nie jest wyszkolonym psem ale ma jedną zaletę, wyczuwa kiedy ktoś jest  chory lub smutny. Wtedy albo reaguje żywiołowo, żeby zwrócić na tą osobę uwagę innych albo kładzie się obok, przytula i liże po rękach. Jak by chciała powiedzieć „ja Cie wyleczę” Kiedy miałam chory kręgosłup leżała przy mnie cały czas kiedy byłam przykuta do łóżka, nie chciała się bawić i niechętnie wychodziła na spacery. Dla nas jest najwspanialszym psem.
 Odkąd mieszkamy w domu przybyły jeszcze 2 koty i zaadoptowany pies Chaos. Zgadnijcie dlaczego dostał takie imię? Jego historię opisze następnym razem, bo nie wiem jak przetrwacie ten długi post. Dodam tylko że ma w sobie sporo z psa Marleya z cudownej książki "Marley i ja"
A oto nasza niezwykle emocjonalna Frajda w kilku ujęciach. Widać że dziewczynka…





niedziela, 13 marca 2011

Wiosna i wiosenny "pałerek"

Doczekałam się! Za oknem wiosna! choć jeszcze nie wybuchła zieloność traw i kwiatów, wiosna już jest, roślinki nieśmiało kiełkują, ptaki śpiewają radośnie. Ba, nawet bażanty z mojego lasku po sąsiedzku pokrzykują głośniej i niedługo zaczną "wyrywać bażancie panienki". U mnie wiosenne ozdoby powstają od stycznia , ostatnio znowu serduszka decu, trochę też inspirowane dziecięcą kolorystyką. Jest tego powód, będę aranżować 2 pokoiki dziecięce, będzie troche decu, trochę szycia i trochę nowych szat dla mebli. Jednym słowem wielka frajda! Mam nadzieję pokazać parę fotek ale to za kilka tygodni. Czeka mnie dużo pracy w każdy weekend więc pewnie trochę mniej będę pisać...
Na razie parę fotek serduchowych i zapowiedź końca metamorfozy.



Dziś mam jeszcze w planie dalej kończyć metamorfozę komody - rupiecia i postaram się pokazać efekt końcowy. Wklejam jedno zdjęcie stanu dzisiejszego, oszlifowana czeka na malowanie. Bez pomocy mojego męża nie  dała bym rady doprowadzić jej do stanu nadającego się do malowania.


A na razie biegnę do ogrodu poprzycinać krzewy, bo już czas.

Pozdrawiam Was wiosennie

środa, 9 marca 2011

Rozważania po Dniu Kobiet

Wracając wczoraj z pracy, umordowana niemiłosiernie rozkręconym na maxa ogrzewaniem w pociągu, zaczęłam sobie zadawać pytanie po co nam właściwie Dzień Kobiet?
No właśnie po co?
Kobietą jest się przez cały czas (no chyba że miało się pomysł na zmianę płci) a nie w tym jednym dniu. A tu nagle większość Panów zauważa ten fakt 8 marca.
Oczywiście miło jest dostawać kwiaty i czekoladki ale.. no właśnie wolała bym dostawać je częściej bez okazji,
chcę być postrzegana na co dzień jako kobieta, żeby panowie częściej przepuszczali nas przodem, otwierali nam drzwi lub np. czasem ustąpili miejsca w pociągu kobiecie nie z racji jej wieku ale z racji obciążenia siatami z zakupami.
Nadal w Polsce wiele kobiet nie posiada samochodu i z przymusu zamienia się w tragarza. Widzę często takie obrazki w pociągu
I tak sobie myślę, po co nam była ta cała emancypacja. Teraz mamy obowiązki związane z prowadzeniem domu, rodzeniem i wychowaniem dzieci i dodatkowo jeszcze pracę zawodową. Potrafimy wbić gwóźdź, naprawić kran, złożyć  meble... Oczywiście ktoś powie, że mamy wybór, że możemy nie pracować zawodowo tylko być "przy mężu" albo wybrać pracę a nie mieć rodziny...ale co to za wybór.
Niestety rzeczywistość dla sporej większości kobiet jest inna. Większość kobiet nie ma wyboru, wraca po kilku miesiącach urlopu macierzyńskiego do pracy bo mąż nie utrzyma sam rodziny z jednej pensji. Tęsknią  za swoimi pociechami i mają wyrzuty sumienia że je zostawiają z opiekunkami a w pracy mają kaca moralnego bo przychodzą zmęczone i nie pracują dość dobrze. W domu w ciągłym biegu, nie mają czasu dla siebie. Wiem, że smutne to moje dzisiejsze pisanie ale myślę, że prawdziwe.
Sama miałam dużo szczęścia, bo pozostałam na urlopie wychowawczym i  przez 6 lat wychowywałam moje dzieciaki ale ceną za to było 12 godzinny dzień  pracy mojego męża a czasem tez soboty oraz moja rezygnacja z wykonywania wymarzonego zawodu. Zysk ewidentny to poczucie bycia z maluchami, kiedy najbardziej mnie potrzebowały.
Marzy mi się taki "złoty środek" dla wszystkich kobiet żeby mogły bez przymusu decydować czy chcą pracować zawodowo i ile, żeby dzieci nie wychowywały się same przed komputerem i telewizorem, żeby rodziny jadły razem obiady chociaż parę razy w tygodniu i miały czas na rozmowy te ważne i te błahe. Żeby to mamy a nie opiekunki widziały jak ich dziecko stawia pierwszy krok i rysuje pierwszy obrazek.

 Tego Wam wszystkie moje młodsze blogowe koleżanki życzę. A panom życzę żeby mogli w nas widzieć na co dzień kobiety, uśmiechnięte szczęśliwe i spełnione.

wtorek, 8 marca 2011

Będę się chwalić

Będę się nieskromnie chwalić.
Chciała bym Wam pokazać parę wytworów mojej córki, która w zeszłym roku zapałała chęcią nauki szycia bardziej zaawansowanego. Wcześniej zdarzały się jej różne próby ale ostatnio naprawdę zrobiła duże postępy. Dodam że ma 17 lat i myślę, że skłonności do szycia, pomysły na ozdoby ma w genach odziedziczonych po kilku pokoleniach szyjących kobiet w mojej rodzinie.
Pierwsze powstawały różne torby z kolorowych szmatek, jeansowych spodni itp. Próbowała sama szyć i pytała kiedy nie umiała czegoś wykończyć. Potem uszyłyśmy razem żakiet i spódniczkę. Wykroje z Burdy zrobiła całkiem sama, skroiła też samodzielnie. To były pierwsze próby.
Poniżej aplikacje z cienkiego filcu naszego pomysłu naszyte na cienkie sweterki. Sowa powstawała jako prototyp, uszyty wspólnymi siłami.
Pozostałe dwie aplikacje to już dzieło Agnieszki.  Także saszetki na pasku (Aga mówi na to "nerka") zaprojektowała i uszyła już bez mojej pomocy.

Moje prace nadal w powijakach. Kilka zaczętych metamorfoz mebelków czeka nadal aż ręka wydobrzeje.
Z tego powodu powstają prace, które wymagają mniejszego wysiłku.
Chustecznik zrobiłam dla Małej Damy, która uwielbia Kubusia Puchatka. Trudno było rozplanować tak duże motywy na małej powierzchni a zależało mi żeby stworzyć jakąś historyjkę z tych postaci. Zdjęcia zrobiłam jeszcze przed lakierowaniem i ostatecznym wykończeniem.

W tak zwanym międzyczasie wymyśliłam sobie tacę do kuchni i tak mi się podobał ten motyw, że napewno zrobię  herbaciarkę i może coś jeszcze... Obie rzeczy wymagają jeszcze wielokrotnego lakierowania.


pozdrawiam Was cieplutko

niedziela, 6 marca 2011

Apel

ZAGINEŁA
 Iwona Orzeł
 wiek 18 lat
 W poniedziałek ,28lutego okolo godziny 7 rano wyszla z domu do szkoly i nie dotarla  . Chodzi do szkoly w Biedżychowicach , mieszka w Olszynie lubanskiej ( woj . dolnoslaskie ). Ostatnio ja widziano ubrana w szara kurtke , czarne leginsy  , buty w panterke, mogla miec okulary . Jakiekolwiec informacje sa niezbedne .
 Rodzina i przyjaciele prosza o jakakolwiek pomoc pod numerami telefonow
mama zaginionej 517027525
siostra Angelika 600739256
siostra Kamila 787103871
Siostra naszej blogowej koleżanki  zaginęła i jest poszukiwana w całej Polsce. Im więcej informacji pojawi się w sieci tym większe szanse. Można też wydrukować ten Apel i rozwiesić w swojej okolicy.