środa, 9 marca 2011

Rozważania po Dniu Kobiet

Wracając wczoraj z pracy, umordowana niemiłosiernie rozkręconym na maxa ogrzewaniem w pociągu, zaczęłam sobie zadawać pytanie po co nam właściwie Dzień Kobiet?
No właśnie po co?
Kobietą jest się przez cały czas (no chyba że miało się pomysł na zmianę płci) a nie w tym jednym dniu. A tu nagle większość Panów zauważa ten fakt 8 marca.
Oczywiście miło jest dostawać kwiaty i czekoladki ale.. no właśnie wolała bym dostawać je częściej bez okazji,
chcę być postrzegana na co dzień jako kobieta, żeby panowie częściej przepuszczali nas przodem, otwierali nam drzwi lub np. czasem ustąpili miejsca w pociągu kobiecie nie z racji jej wieku ale z racji obciążenia siatami z zakupami.
Nadal w Polsce wiele kobiet nie posiada samochodu i z przymusu zamienia się w tragarza. Widzę często takie obrazki w pociągu
I tak sobie myślę, po co nam była ta cała emancypacja. Teraz mamy obowiązki związane z prowadzeniem domu, rodzeniem i wychowaniem dzieci i dodatkowo jeszcze pracę zawodową. Potrafimy wbić gwóźdź, naprawić kran, złożyć  meble... Oczywiście ktoś powie, że mamy wybór, że możemy nie pracować zawodowo tylko być "przy mężu" albo wybrać pracę a nie mieć rodziny...ale co to za wybór.
Niestety rzeczywistość dla sporej większości kobiet jest inna. Większość kobiet nie ma wyboru, wraca po kilku miesiącach urlopu macierzyńskiego do pracy bo mąż nie utrzyma sam rodziny z jednej pensji. Tęsknią  za swoimi pociechami i mają wyrzuty sumienia że je zostawiają z opiekunkami a w pracy mają kaca moralnego bo przychodzą zmęczone i nie pracują dość dobrze. W domu w ciągłym biegu, nie mają czasu dla siebie. Wiem, że smutne to moje dzisiejsze pisanie ale myślę, że prawdziwe.
Sama miałam dużo szczęścia, bo pozostałam na urlopie wychowawczym i  przez 6 lat wychowywałam moje dzieciaki ale ceną za to było 12 godzinny dzień  pracy mojego męża a czasem tez soboty oraz moja rezygnacja z wykonywania wymarzonego zawodu. Zysk ewidentny to poczucie bycia z maluchami, kiedy najbardziej mnie potrzebowały.
Marzy mi się taki "złoty środek" dla wszystkich kobiet żeby mogły bez przymusu decydować czy chcą pracować zawodowo i ile, żeby dzieci nie wychowywały się same przed komputerem i telewizorem, żeby rodziny jadły razem obiady chociaż parę razy w tygodniu i miały czas na rozmowy te ważne i te błahe. Żeby to mamy a nie opiekunki widziały jak ich dziecko stawia pierwszy krok i rysuje pierwszy obrazek.

 Tego Wam wszystkie moje młodsze blogowe koleżanki życzę. A panom życzę żeby mogli w nas widzieć na co dzień kobiety, uśmiechnięte szczęśliwe i spełnione.

13 komentarzy :

  1. Ewuś- wiem doskonale o czym piszesz. Kiedy byłam w ciąży ze starszym synkiem do ostatniego tygodnia pracowałam- bo strach przed zwolnieniem. W trakcie macierzyńskiego już biegałam do pracy i bardzo szybko też do niej wróciłam. Synek poszedł do żłobka a ja z ogromnym poczuciem żalu siedziałam w pracy i patrzyłam przez okno ze smutkiem, gdzie po parku spacerowały mamy ze swoimi dziećmi... :( W drugiej ciąży miałam szczęście posiedzieć w domku- nie pracowałam już , gdyż zostałam zwolniona. Cieszyłam się z macierzyństwa, z przygotowywania wyprawki. Teraz wychowuję dzieciaczki i widzę jaka to radość bycia z dziećmi. Chętnie poszłabym do pracy- wiadomo-pieniążki-ale dajemy jakoś radę. Moje słoneczka mają mamę a to najważniejsze:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam......
    Jestem "przy mezu" z wyboru. Mojego. Mam solidny zawod poparty dyplomem, jakas sciezke edukacyjno - naukowa za soba...kilkanascie lat pracy w zawodzie wyuczonym i...tym wysnionym - drugim...
    Nie pracuje i musze przyznac teraz dobrze mi z tym. Mam czas dla Synka, mam czas na moje kochane rozlegle hobby i czuje sie spelniona. Znam prace po kilkanascie godzin na dobe przez 7 dni w tygodniu. Poparta satysfakcja nie tylko materialna. Synek i pojawienie sie Meza w moim zyciu przewartosciowalo je. I dzieki Bogu.
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  3. Ewo,mam podobne przemyślenia apropo łączenia co najmniej dwóch zawodów-w firmie,w domu,dzieci...ciężej nam niż kiedyś,mimo tego,że jesteśmy wolne.
    Jednak Dzień Kobiet lubię:) czemu nie,to miłe święto:)
    Ja także jestem na urlopie wychowawczym,nie chcę stracić najważniejszych chwil w życiu mojej małej córeczki,to przecież bezcenne prawda?
    Miłego dnia!:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Moje przemyślenia są podobne, jak Twoje. Choć może dla własnego komfortu patrzę na to nie jak na konieczność, ale jak na wybór. Pewnie to swoista racjonalizacja :). W efekcie rzeczywiście jestem w ciągłym biegu i robię prawie wszystko. Chyba inaczej już nie umiem.
    Ale gdyby tak dom z ogródkiem i stabilizacja finansowa, to pewnie potrafiłabym na nowo zorganizować swoje życie. Może kiedyś :). Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. To prawda, nam kobietom jest ciężko, ale cieszmy się, że nie przyszło nam żyć np. w krajach islamskich, nie jesteśmy przymuszane do noszenia czadoru i nie grozi nam ukamienowanie. Ja także czasem narzekam, ale staram się pamiętać, że mimo wszystko moja sytuacja nie jest zła. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ewuś, zapraszam Cie do udziału w zabawie, szczegóły u mnie na blogu:) Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ej, nie jest tak źle (żeby nie mogło być gorzej;-))
    Ale jakby nie patrzeć, Kobiety dzisiaj, mają dużo większe szansę na to by decydować o sobie. Głoś kobiety w rodzinie się liczy. W większości normalnych rodzin. (mówię oczywiście w naszych zachodnich kulturach).
    Właśnie, dlatego, że jest lepiej możemy sobie „patrzyć z góry” na taki Dzień Kobiet, bo dziś Kobieta może chcieć i chce więcej. Kiedyś to było nie do pomyślenia.
    Dla mnie Dzień kobiet, to trochę taki dzień, kiedy wspominam wszystkie te Kobiety, które były przed nami i które musiały walczyć o to, aby mieć prawo głosu, prawo do wykształcenia, do wybierania sobie życiowego partnera.., decydowania o sobie i swoim życiu.
    Trzeba przyznać, że dzisiaj jednak Kobieta ma więcej możliwości i więcej praw.
    Ale masz rację, Kobieta, która wybiera zostać w domu i zajmować się dziećmi i domem, jest wciąż ze strony państwa niedoceniana. Odwala ciężka , bardzo często, 24h prace, za którą nikt Jej nie płaci.
    A dlatego, że Ona jest w domu, mąż musi pracować dla siebie i dla żony. Potem nie ma czasu być ojcem i mężem, bo jest przez większość czasu zarabiającym na życie.
    No co by nie mówić, życie nie jest łatwe, ale i tak bym go za nic na świecie nie oddała! ;-)

    OdpowiedzUsuń
  8. Bo to się nazywa FEMINIZM.
    Tylko czy aby o tyo prawdziwym feministkom chodziło???
    Gonimy w piętkę, jak mówsz, w ciągłym poczuciu winy, i ciagle mówią że ma być lepiej... tylko kiedy??? Gdy nasze dzieci będą emerytami?
    Ech, mimo wszystko wolę być kobietą:)))

    OdpowiedzUsuń
  9. Trochę przysmuciłam w tym poście, widać taki miałam nastrój.
    Z której strony by nie spojrzeć warto jednak być kobietą. Wszystkie macie rację, są dobre i złe strony emancypacji. To prawda możemy więcej, mamy swoje prawa, możemy się uczyć, wybierać same partnera ale też więcej się od nas wymaga i myślę że spełniamy te wymagania.
    Wszystkiego dobrego kobitki.

    OdpowiedzUsuń
  10. a ja Ewuniu nie cierpię właśnie dnia kobiet...taki wymuszony mi sie wydaje...cały rok nie zauwazone i nagle....to ja juz wolę dzień kota...i bardzom szkoda mi kobitek,które tylko w ten dzień..no moze jeszcze na imieniny jakis zdechły-za przeproszeniem badyl dostana...a ja uwielbiam byc kobietą!!..i to taką adorowana i z kielnia w ręce...według własnych potrzeb..pozdrawiam...

    OdpowiedzUsuń
  11. Ewo,a może byś zlikwidowała weryfikacje słowną?..łatwiej by nam było zostawiać ci komentarz..

    OdpowiedzUsuń
  12. Ewuś pisz, pisz. nie zawsze musi byc wesoło. Jak czytałam, to jakbym siebie czytała. Mam czasami dokładnie takie same myśli.
    A na 8. Marca sama sobie czasami kupuję kwiatek. Na przekór. ;-)

    OdpowiedzUsuń
  13. Ewuniu, mimo wszystko fajnie być kobietą :)))

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuje za wizytę u mnie i komentarz :)